To tylko jedna z zebranych przez dziennikarzy Biełsatu relacji, które dokumentują fakty brutalnej przemocy stosowanej przez funkcjonariuszy reżimu wobec uczestników pokojowych protestów i przypadkowych osób. Swoje historie opowiedziały nam same ofiary.
Mikałaja Bondara, jak wielu innych, zatrzymujący go milicjanci wyciągnęli z jego własnego samochodu. Kiedy stał na światłach, mundurowy zauważył białą wstążkę na ręce Mikałaja. Mężczyzna w mundurze drogówki kazał mu się zatrzymać, w stronę auta szło już sześciu innych milicjantów. Mikałaj postanowił uratować swoich pasażerów – odjechał kilka metrów i umożliwił im ucieczkę. Za ten czyn człowiek został brutalnie pobity.
Funkcjonariusze rozbili reflektory i szyby samochodu, przebili koła. Jeden z milicjantów wyciągnął telefon i zaczął nagrywać.
– Powiedz: „Kocham OMON!” – usłyszał Mikałaj.
Podejrzewa, że organy ścigania mają jakąś zamkniętą grupę, gdzie udostępnia się takie filmy i chwali się przed sobą nawzajem.
Wsadzili go do busa i bili, krzycząc przy tym: „Dlaczego nie szanujesz milicjantów?”. Potem trafił do milicyjnej więźniarki. Na podłodze twarzą do ziemi leżeli już inni ludzie, co jakiś czas funkcjonariusze ich bili. Mikałaj wciąż krwawił – na podłodze pojawiła się duża czerwona plama. Milicjanci kazali mu zdjąć ubranie i wytrzeć nim krew. Następnie mężczyzna i reszta zatrzymanych musieli biec przez „korytarz” funkcjonariuszy do innej więźniarki, która miała zabrać ich do aresztu przy ul. Akreścina. Mikałajowi udało się na jakiś czas zatamować krwawienie.
Zatrzymani mieli wybiegać z więźniarki przez taki sam „korytarz” śpiewając jednocześnie hymn narodowy. Potem nakazano im klęczeć z głową w dół. Mikałaj poczuł, że traci przytomność, za co dostał kilka ciosów pałką. Jeden z milicjantów pozwolił mu podnieść głowę, ale niemal natychmiast pojawił się OMON-owiec.
– Kto pozwolił? Twarzą do ziemi! – i uderzył Mikałaja kilka razy w plecy.
Mężczyzna znów położył głowę na ziemi. Zaczął rwać trawę i wpychać ją sobie do nosa, aby w ten sposób zatamować krwawienie. Znowu źle się poczuł i jeden ze strażników pozwolił mu się wyprostować. Siedem minut później podszedł ten sam OMON-owiec, co wcześniej i zaczął bić mężczyznę po głowie. Mikałaj próbował zasłonić się ręką, ale na próżno.
Mężczyzna doszedł do siebie dopiero w karetce pogotowia, która przyjechała do aresztu przy ul. Akreścina. Drzwi pojazdu były otwarte, obok stał milicjant.
– No co, pomogłaś mu już odzyskać przytomność? – powiedział do ratowniczki.
Ale ta oświadczyła, że zabiera pacjenta ze sobą.
Kiedy w szpitalu Mikałaja zobaczył lekarz, krzyknął: „Wpadłeś pod pociąg?!”. Po badaniach mężczyzna wypisał się na swoje życzenie. Nie chciał być hospitalizowany, ale w domu dochodził do siebie jeszcze dwa tygodnie.